Giorgos Skabardonis – ZIPPO CHROMOWANA Z GRAWEREM

Giorgos Skabardonis (ur. 1953) jest pisarzem i dziennikarzem, na co dzień związanym z Salonikami. Każda jego książka, niezależnie od tego, czy jest to powieść historyczna, czy pełna ironii książka o półświatku Salonik, odnosi sukces. Sympatycy kultury greckiej zapewne widzieli film Ouzeri Tsitsanis (2015), zrealizowany na podstawie książki Skabardonisa. Autor z powodzeniem publikuje także krótkie formy. Dziś zamieszczam tłumaczenie opowiadania otwierającego zbiór Περιπολών περί πολλών τυρβάζω, który został wydany w 2011 r. nakładem wydawnictwa „Patakis”. Łącznie na półki greckich księgarń trafiło piętnaście książek Skabardonisa, w tym powieści i zbiory opowiadań. Jego teksty zostały przetłumaczone na osiem języków. Autor za swoje książki jest często nagradzany, w 2012 r. zbiór, z którego pochodzi zamieszczony tu tekst, otrzymał nagrodę Akademii Ateńskiej – Fundacji Petrosa Charisa dla najlepszego zbioru opowiadań roku.

***

Kilka słów na temat tłumaczenia. Wyjątkowo postanowiłam sprzeciwić się nauczycielom przekładu i pozostawić w tekście nieco więcej greckości, stąd takie nazwy, jak likourinos, souvlatzidiko, kafenijo. W dodatku wstawiłam przypisy, których ponoć powinnam unikać jak ognia. Będę wdzięczna, gdyby ktoś zechciał na blogu lub Facebooku wyrazić swoje zdanie na ten temat, zwłaszcza jeśli chodzi o przypisy, bo osobiście zawsze byłam ich wielbicielką.

 

Projekt bez tytułu (7)

[photo by: Πάρις Ταβιτιάν]

 Giorgos Skabardonis

ZIPPO CHROMOWANA Z GRAWEREM

Stavrosowi Konstandinisowi

Starcia między przeciwnikami władzy a policją dopadły mnie na ulicy Ermou – poszedłem do „Kosmasa” kupić likourinosy* i najlepsze oliwki z Chalkidiki. Zamieszki zaczęły się nieco wcześniej na ulicy Tsimiski i rozprzestrzeniły się na dalsze ulice. Przez gaz łzawiący i dym nie mogłem oddychać; wszedłem do małego souvlatzidiko** i patrzyłem zza szyby, co się dzieje. Anarchiści palili kubły na śmieci, rzucali koktajlami Mołotowa i kamieniami, policjanci ich przeganiali, a ci wracali z kontratakiem.

Cała ulica Ermou, niemal każdy jej kąt stał się polem bitwy. Jeden koktajl Mołotowa spadł na drewnianą budkę naprzeciwko, która zamiast dachu miała naciągnięty dookoła baldachim z szarego płótna – drewno zapaliło się natychmiast i płomień szedł w górę. Znałem właściciela budki, pana Parisa. Zamknął ją wcześniej i wyszedł, żeby tego wszystkiego uniknąć.

Był 17 listopada 2010 roku, noc. To znaczy nie było jeszcze siódmej, ale było już ciemno i ze względu na sytuację okolica opustoszała, w wielu sklepach dla ochrony zaciągnięto rolety.

Pana Parisa znam dość dobrze, bo mam obsesję na punkcie zapalniczek – posiadam małą kolekcję. W swojej budce sprzedawał, kupował, wymieniał i naprawiał jedynie zapalniczki, nic więcej. Zwłaszcza stare, rzadkie, ale i te współczesne. Nie sprzedawał niczego innego – to była jedyna budka w Salonikach, która trudniła się tylko tym. Często, kiedy przychodziłem, aby znaleźć jakiś stary, kolekcjonerski model, kupić kamienie, benzynę do Zippo lub gaz, rozmawialiśmy na temat naszej wspólnej pasji – zapalniczek – i powoli opowiedział mi wszystko, co ważniejsze, o swoim życiu – jak narodziła się jego pasja i jak wpadł na pomysł otwarcia tej budki. Teraz może mieć sześćdziesiąt kilka lat.

„W 1959 – powiedział – miałem trzynaście lat i rok wcześniej straciłem ojca, na serce. Byliśmy bardzo biedni – mam jeszcze jednego brata, młodszego – mama z trudem wiązała koniec z końcem. Dorastaliśmy na ulicy Voulgari, wysoko, obok słynnego klubu Panorama. Jako kierownik sali pracował tam mój wujek, pewnego dnia mówi mi:

– Mały, może byś popracował i ty w klubie, zarobił parę groszy i pomógł mamie?

– I co miałbym robić? – odpowiadam.

– Dostaniesz zapalniczkę i będziesz zapalał papierosy kobietom, które palą. Jak tylko wyciągnie któraś papierosa, ty szybko podbiegniesz i podasz jej ogień – ale uważaj, musisz mieć oczy dookoła głowy, śledzić wszystko, żeby czasem nic ci nie umknęło, podczas gdy towarzystwo będzie się dobrze bawić. Masz obsłużyć wszystkie kobiety i masz być taktowny, uprzejmy, żeby dawały ci napiwki.

Dostałem pozwolenie od mamy, która uszyła mi czarne spodnie, ze starych taty, założyła mi białą koszulę, a wujek elegancko zawiązał mi na szyi purpurową muchę. Wypastowałem porządnie stare czarne buty i zacząłem pewnego wieczora, kiedy w Panoramie śpiewał sławny Tolis Charmas z zespołem z Karre ton Asson oraz Popi Lori, przepiękna i znana, wtedy, piosenkarka. W międzyczasie występowali i inni artyści oraz zespół taneczny z tancerką, która wykonywała numer z mieczami; miała pseudonim „Szeherezada”, tak na nią mówili, niezbyt była ładna, z Kalamarii, ale wtedy wydawała się pięknością. Tańczyła taniec orientalny, przechylała się w tył, niemal do poziomu, i wkładała do swojego nagiego pępka końcówkę miecza po czym wykonywała ponętne ruchy, utrzymując cały czas miecz w pionie.

Wujek dał mi dwie zapalniczki, po jednej na kieszeń. Byłem ładnym dzieckiem i, jak pamiętam, bardzo wrażliwym – na początku bardzo się wstydziłem, pociłem się, przygryzałem wargi, ale później rozwinąłem skrzydła w tym fachu: mogłem z jednego miejsca, jakie sobie wybrałem obserwować wszystkie kobiety w klubie i spokojnie przewidywać, która zapali. Biegłem szybko, slalomem między stolikami i zawsze udawało mi się dobiec, zanim zapaliły papierosa swoją zapalniczką albo podał im ogień któryś ze znajomych mężczyzn. Podbiegałem i jak piorun pojawiałem się przed nią, stawałem na baczność i po tym, jak lekko jej się skłoniłem, zręcznie zapalałem jej papierosa jedną z dwóch zapalniczek Ronson – „zza oceanu”, powlekane niklem, dał mi je wujek. Ta zapalniczka – znasz ją – jest szeroka i odpala się ją od góry, naciskając kciukiem: otwiera się wieczko i jednocześnie zapala się knot – potem wypuszczono ulepszone modele, na płynny gaz.

Czuwałem, w gotowości, jakbym zastawił zasadzkę, i nawet nie chodziłem siku. Z czasem stałem się sprytny jak lis, nie umknęła mi prawie żadna kobieta. A przychodzili bardzo wpływowi ludzie, bogaci. Klub funkcjonował i zimą, i latem – latem na zewnątrz, w miejscu otoczonym sosnami. Na skraju orkiestra, jakoś nieco wyżej, na podeście; na środku okrągłe miejsce do tańczenia, cementowe, pomalowane na jasny fiolet. Kuchnia znajdowała się w środku, w części zimowej. Kelnerzy byli poważni, nieskazitelnie ubrani, z muchami, wyszorowani na błysk, oni też czujnie obserwowali każdego klienta, czy czasem czegoś mu nie potrzeba. Przychodzili najlepsi mieszkańcy miasta, biznesmeni, lekarze, znani dziennikarze, aktorzy, słynni prawnicy, importerzy, rentierzy, ale i mieszkańcy Aten, którzy akurat byli w Salonikach. Nikogo to nie dziwiło, bo przecież w klubie śpiewali wtedy Kazantzidis z Marinellą, Tonis Maroudas, Katy Gray i wiele innych ówczesnych gwiazd.

Klub był cały w światłach, wokół drzewa, olśniewający widok, z nieskazitelnym serwisem, wybornymi potrawami i napojami – wydawało mi się, jakby to była wspaniała, efektowna gala pięknych ludzi w raju. A więc i napiwki, jakie dostawałem, były hojne. Doszło do tego, że dostawałem czterysta drachm na wieczór, podczas gdy normalna dniówka robotnika wynosiła osiemdziesiąt. Pracowałem całe lato i zimą, kiedy chodziłem do szkoły, tylko w weekendy.

Podobała mi się ta praca – zwłaszcza piękne kobiety w szykownych strojach, drogich sukniach, kapeluszach, na wysokich obcasach, które pobudzały mój młodzieńczy erotyzm i wypełniały mnie fantazjami i marzeniami. Głównie kilka, które ze względu na to, że byłem jakiś taki chudy i niski (przypominałem bardziej jedenastolatka), przytulały mnie, głaskały i całowały, widziały we mnie dziecko. A ja podekscytowany, dyskretnie – wiesz – jak to tylko możliwe, dotykałem je, opierałem głowę na ich piersiach, wdychałem ich zapach, dotykałem niby przypadkowo ich ud i czerwieniłem się, dreszcz przechodził po moim ciele.

W niektórych, w myślach, się zakochałem, i kiedy przychodziły do klubu, były moimi ulubienicami – dbałem o nie bardziej niż o pozostałe. Jak tylko wyciągały papierosa, biegłem i odpalałem im go wyjątkową zapalniczką, którą miałem tylko i wyłącznie dla nich, schowaną w tylnej kieszeni, podczas gdy pozostałe zapalniczki, około dziesięciu, miałem porozdzielane po przednich kieszeniach. Ta zapalniczka to był złoty Dupont, gładka z wieczkiem i pionowym, skręconym mechanizmem odpalania, zupełnie bezgłośna, wyrzucała swój niebiesko-czerwony płomień delikatnie, życzliwie, słodko. Personel mi dokuczał:

– Czym zajmuje się młody?

– Rozpala kobiety.

Pieniądze, które zarabiałem, a było ich dużo jak na tamte czasy, oddawałem wszystkie mamie, która cieszyła się, płakała z radości. Oddawała mi, każdego dnia, dwadzieścia drachm; była to duża suma, jak na dziecko w moim wieku – czułem się bogaty. A mama poszła i kupiła mi trzy nowe, białe koszule, żebym miał na zmianę i żeby ona nie prała codziennie tej samej, jak to robiła na początku, nowe buty i drugą parę czarnych spodni. Ja za swoją kasę bardzo często kupowałem nowe zapalniczki, stały się moją obsesją. Nie kupowałem ich ze względu na pracę, ale na swoją pasję. Rozwijałem się jako kolekcjoner – w ciągu dwóch lat zebrałem około pięciuset zapalniczek, średniej wartości, ale i kilka drogich. Miałem wtedy, w wieku piętnastu lat, kilka zapalniczek: Ronson, Porche, Zippo, Prince, Dunhill, Vector, Dalvey, Sarome, Dupont, Davidoff, Win, różne typy, trzy stołowe z drewnianą podstawą, pięć bardzo dobrych do odpalania fajek, różne do cygar, dwie szwedzkie, naftowe i kilka zwyklejszych, czyli zapalniczki Imco, Ideal i austriackie Kiskot. Znalazłem też jedną wyjątkowo starą, z Azji Mniejszej, na benzynę i z długim knotem, który to ty zbliżałeś do krzesiwa, aby go odpalić.

Zgłębiałem wiedzę o nich, otwierałem je i nauczyłem się mechanizmu każdej; kiedy się psuły powoli nauczyłem się sam je naprawiać – tak więc, poza byciem kolekcjonerem stałem się i znawcą, mistrzem samoukiem.

W klubie Panorama pracowałem jako „rozpalacz pań” (tak na mnie mówiło kilku kelnerów, a ja nazywałem ich „odkorkowywaczami”) przez cztery lata, aż nie skończyłem siedemnastu. Później nie dałoby rady, bo mogłoby dojść do nieporozumienia – byłem już prawie mężczyzną. Zebrałem sporo pieniędzy i prawie tysiąc pięćset zapalniczek. Awansowałem na kelnera, w dalszym ciągu zarabiałem niezłą kasę i cieszyłem się byciem kolekcjonerem – w międzyczasie powtarzałem rok w szkole, bo w wieku szesnastu lat wplątałem się w kłopoty z półświatkiem. Teraz o tym nie mówmy. Skończyłem gimnazjum i poszedłem do wojska.

Kiedy wróciłem, byłem bezrobotny, ale nie chciałem być znowu kelnerem. Pomyślałem, czy by nie otworzyć małego sklepiku – wszystko dla palących, ale potem natrafiłem na tę budkę i uznałem, że to okazja. Spodobało mi się, bo mógłbym zajmować się wyłącznie zapalniczkami. Miałem kolekcję, wiedzę, poznałem i cały ten światek z zapalonymi kolekcjonerami, którzy stanowili gotową klientelę. Takie były początki tej budki, a później wszystko się już gładko potoczyło; prawie trzydzieści pięć lat z tego żyję.

Ożeniłem się, urodziła mi się córka – dzięki Bogu. Oczywiście jakąś szkodę wyrządził mi BiC swoim wejściem na rynek, ale na pasjonatów nie miało to wpływu. Sprzedaję jednak i BiC-a, żeby nie tracić klienta. Dziwne jest to, że wraz z upływem czasu coraz więcej jest tych, którzy mają szacunek do dobrej, eleganckiej zapalniczki. Ale i stare dobrze się sprzedają. Niektórzy klienci szukają w internecie jakiegoś bardzo starego modelu i nie znajdują go, przychodzą wtedy do mnie. Ja zwykle go mam lub mogę im go znaleźć”.

Widząc przez szybę souvlatzidiko, jak na zewnątrz, na Ermou zaostrzają się starcia między demonstrantami a policją, myślałem o wszystkim, co przez lata opowiadał mi pan Paris. Budka od ognia zamieniła się w pochodnię i paliło się okrywające ją poszycie z płótna. Roztapiała się. A od środka zaczęły dochodzić odgłosy małych wybuchów; zapaliły się i wybuchały pojemniki z gazem, benzyna do Zippo i setki, a może i ponad tysiąc zapalniczek, z których większość była na gaz. Zaczęły wybuchać i wystrzeliwać z dachu w górę i dookoła, płonące, w środku czarnej nocy, jak petardy, świszcząc, wzbijały się wysoko i spadały na boki, po łuku, na asfalt i na chodniki, tworząc błękitno-zielony imponujący spektakl. Na około dwie minuty zawieszono broń: anarchiści i policjanci stali w bezruchu, podziwiając widowisko i nie wiedząc, co się dzieje, nie wiedząc, że w tej budce handlowano jedynie zapalniczkami. To było, jakby zapaliła się mała fabryka sztucznych ogni i petardy wystrzeliwały w górę we wszystkich kierunkach, oświetlając na sekundy całe pole walki – potem wzbijały się, jedna po drugiej, bez przerwy, kolejne wybuchające zapalniczki, i atrakcja trwała nieprzerwanie – dziwne, olśniewające widowisko.

Wyszedłem. Pięć metrów przede mną, w świetle wybuchów, zauważyłem, że coś metalowego świeci się na chodniku. Schyliłem się i to podniosłem – była to Zippo chromowana, z polerowaną obwódką i grawerem – twarzą Marylin Monroe. Działała dobrze, potrzebowała tylko napełnienia. Włożyłem ją do kieszeni i następnego dnia postanowiłem odnaleźć pana Parisa, żeby mu ją oddać. Znalazłem go w kafenijo***, w którym wiedziałem, że często bywa. Był bardzo zmartwiony, z oczu płynęły mu łzy. Powiedział:

– Żyłem z ognia i to ogień mnie zniszczył. Ale tak czy inaczej za rok idę na emeryturę. A najcenniejsze modele kolekcji na szczęście miałem ukryte w domu. Nie wiem, coś wymyślę, może sprzedam kilka starych zapalniczek i wykupię składki emerytalne za dni, jakie zostały mi do emerytury. Jakoś dam sobie radę. Zatrzymaj Zippo, którą znalazłeś – żebyś o mnie pamiętał.

Włożył do ust papierosa – rano zdążyłem napełnić Zippo benzyną i cały czas trzymałem ją w ręce, szybko otworzyłem wieczko i podałem mu ogień, powoli, ceremonialnie, fachowo.

 

* likourinos – specjalnie przyrządzane ryby, często podawane jako meze (przystawka), potrawa znana głównie w Grecji Północnej

** souvlatzidiko – słynne greckie bary z gyrosami i suvlakami przypominającym szaszłyki, tradycyjny grecki fast food

*** kafenijo – tradycyjne greckie kawiarnie, w których całymi dniami przesiadują mężczyźni, przepełnione dymem papierosów, kłótniami na temat polityki i dźwiękiem gry w tavli (pl. tryktrak, ang. backgammon)

 

 Przeł. Dorota Jędraś

4 thoughts on “Giorgos Skabardonis – ZIPPO CHROMOWANA Z GRAWEREM

  1. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że można napisać tak hipnotyzujące opowiadanie o zapalniczce. “Ogniu krocz ze mną” w wersji greckiej 😉 Zaczynam podejrzewać, że Grecy są mistrzami w tworzeniu bardzo bogatych w znaczenia mikroopowieści i literackich mikroświatów.

    Like

  2. W Grecji opowiadania pisze każdy i naprawdę niektóre zaskakują, a Skabardonis jest pod tym względem geniuszem. W dodatku wydaje ich tyle, że nie wiem, czy kiedyś uda mi się przeczytać wszystkie 🙂

    Like

Leave a comment