Loukia Dervi – KOL NIDRE (Wszystkie ślubowania)

Loukia Dervi – urodziła się w 1972 r. w Atenach, studiowała w Szwajcarii. W 2004 r. zadebiutowała zbiorem opowiadań Κακός χαρακτήρας (wydawnictwo “Melani”). Następnie, we współpracy z tym samym wydawnictwem autorka opublikowała nowelę Ομπρέλες στον ουρανό (2009), oraz powieść Group therapy (2014). W 2015 r., również nakładem wydawnictwa “Melani” ukazał się drugi zbiór opowiadań autorki: Αλλού, στο πουθενά i to z tego właśnie zbioru pochodzi opowiadanie, które za chwilę przeczytacie.

31 października do greckich księgarń trafi kolejna powieść L. Dervi Θέα Ακρόπολη. Książka opowiaająca o perypetiach personelu jednego z ateńskich hoteli ukaże się nakładem wydawnictwa “Metaixmio”.

Kopia Projekt bez tytułu (1)

Loukia Dervi

KOL NIDRE¹

Aliki zachowywała się niezwykle melodramatycznie. Jej ulubionym ruchem było unoszenie prawej ręki na wysokość czoła i udawanie, że mdleje – zwłaszcza przy dziadku i babci. Mówiła „O Chrystusieńku”, gdy chodziło o mały dramat lub „O Bozińku” – w zależności od okoliczności – wtedy biegli, dobrzy chrześcijanie, by podać jej olejki eteryczne i ją ocucić.

Mogła odegrać cały teatrzyk wokół jednego zdechłego gołębia czy kulawego kota. A co dopiero fakt, że rodzice zostawili ją babci i dziadkowi, by się nią opiekowali. Mówiła „A mnie, kto mnie kocha?”, babci napływały łzy do oczu i ściskała ją mocno, tuliła i obsypywała pocałunkami. Aliki się uspokajała.

Jej ulubioną zabawą, kiedy tylko skończyła się wojna, była zabawa w nauczycielkę. Dawała lekcje swoim lalkom, które ubierała w majtki dziadka – barwiła je na czarno i robiła z nich mundurki. Jej cztery młodsze siostry wolały bawić się w “Berlinę” – nim skończyły, Aliki wypełniała ich kieszenie czerwonymi, słodkimi drażetkami, jakie babcia brała od sklepikarza na kartkę.

Babcia Eftichija była biedna, nawet przed wojną, ale ponieważ była piękną kobietą i ponieważ nigdy nie była swatana we wsi, a wyszła za mąż z miłości, sąsiedztwo miało do niej duży szacunek. Sklepikarz siedział jak na baczność, kiedy ją widział, to samo policjanci – miała donośny i bardzo poważny głos, nie mówiąc już o jej wrogim spojrzeniu.

Dziadek zajmował się produkcją mioteł i pędzli do ścian. Wybierał włosie, ciął to dłuższe, czesał, gotował smołę, zanurzał w środku pęczek, a w czasie gdy ten stygł i stawał się frędzlem, brał kawałki drewna i je malował. Przed wojną miał niewiele pracy, ale jakoś wiązali koniec z końcem, zresztą – skoro już o tym mowa – dziadek od małego nie był rozrzutny.

Każdej niedzieli brał Aliki za rękę i prowadził ją do kościoła, by słuchała, jak śpiewa psalmy. Był tenorem – wysoki głos – i sam był wysoki jak cyprys, ze względu na jego głos i wzrost, inni jakby przy nim nie istnieli, Aliki była dumna, że jest jego wnuczką. Po mszy szli na cmentarz, by wnuczka nałapała świetlików. Po południu wypuszczała je na orzechu, na którego wchodziła, by oglądać przepływające statki – bardzo lubiła statki.

Kiedy miała osiemnaście lat, rodzice Aliki postanowili wysłać ją do kuzyna do Marsylii. Była najstarszą córką, miała przetrzeć szlak młodszym siostrom, a może i im. Aliki za nic w świecie nie chciała jechać do Aten, by odebrać wizę – a co dopiero jechać do Marsylii. Musiała najpierw dotrzeć do Salonik, a stamtąd wziąć statek do stolicy, bo wszystkie pociągi wysadzili w powietrze wycofujący się Niemcy. Natomiast, co do Marsylii, Aliki słyszała, że Francuzi są snobami i się nie myją. Nie chciała jechać.

Pewnego wieczoru wprowadziła w życie swój plan. Ukryła swoje dokumentu. Zakopała je pod orzechem, owinięte majtkami dziadka i tym samym następnego dnia okazało się, że nie może rozpocząć podróży. Statek, jakim miała płynąć – „Chimarra”², wpłynął na pole minowe. To była wielka katastrofa².

Kiedy jej rodzice doszli do siebie po szoku, jaki przeżyli i tym bardziej po tym, jak wyjawiła im swój szczęśliwy pomysł ukrycia dokumentów, Aliki rozpoczęła najdłuższą podróż w swoim życiu. Płynęła statkiem dniami i nocami, ale największe wrażenie zrobiły na niej saliny w porcie Marsylii. Ich pracownicy, którzy wyciągali wodę i wlewali ją do wielkich basenów. To był jej pierwszy obraz Francji.

Drugim był jej kuzyn. Był przedstawicielem Citroena i kierował nowiutkim 2CV, był zabawny. Nosił beret i kratkowaną marynarkę z grubymi klapami, ciągle miał głupiutki uśmieszek na ustach. W każdym razie, ani snobem, nie brudasem nie był. Nawet pachniał, zawsze lawendą.

Wziął ją za rękę i oprowadził po na wpół zniszczonym bombardowaniami mieście. Budynki stały czarne i zrujnowane, w przeciwieństwie do nastroju Aliki, który był coraz lepszy, jako że nigdy wcześniej nie wyściubiła nosa ze swojej wioski. Kuzyn zaprowadził ją też do opery i Aliki wzruszyła się głosami śpiewaków, przypomniały jej o dziadku.

Pewnego dnia kuzyn zaprowadził ją do najlepszego fryzjera w mieście. Do Izaaka, Żyda. Była tak zaniedbana, że kuzyn postanowił zadbać o jej wygląd. Izaak miał magiczne ręce i oczy, które iskrzyły. Był nieco starszy od niej, gruby, ale wysoki – jak jej dziadek – i kiedy tylko go zobaczyła, jej serce podskoczyło. Jeszcze nigdy się nie zakochała.

I Izaak nie został w tyle. Natychmiast trafiła go strzała amora, a dowodem tego był fakt, że upinał jej kok trzy godziny. Przez cały czas czule dotykał jej ciemnych, rudo-brązowych włosów i ramion, mówiąc jedynie językiem ciała – tylko takim językiem mogli ze sobą rozmawiać.

Kuzyn zmartwił się. „On jest Żydem”, powiedział.

Następnego dnia Izaak przyszedł do domu kuzyna, trzymając w ręku jakieś zielska, które na liściach miały kilka kwiatów.

„Córa wiatru…” powiedział Izaak do kuzyna „…tak się nazywa. Nie potrzebuje ani wody, ani ziemi. Rośnie w cieniu drzew”.

Kuzyn przetłumaczył. Aliki bardzo się wzruszyła. Miała na sobie wysokie obcasy i czarny kapelusz, wyszła z Izaakiem na spacer. Chodzili dookoła placu – aż Aliki rozbolały nogi, pytał ją po francusku, czy ma ochotę na coś słodkiego. Aliki odpowiadała przez cały czas tymi samymi słowami, jedynymi jakich się nauczyła: „non, merci” – myślała, że pyta ją, czy się zmęczyła.

Tego wieczoru Aliki pocałowała poduszkę, szepcząc jego imię.

W niedzielę poszła do Centrum Spotkań Greckiej Diaspory – do kościoła. Ze wstydu nie wyznała ojcu Konstandinosowi, że pokochała Żyda. Zataiła przed nim to najważniejsze. „Tak, ojcze, jestem czysta” odpowiedziała tylko na jego pytanie.

Idylla rozwijała się w najlepsze i „córa wiatru” ciągle dawała nowe kwiaty. Aliki rozpoczęła intensywne lekcje francuskiego. Język chwyciła szybko, jedno słowo ciągnęło za sobą kolejne. Po sześciu miesiącach mówiła płynnie.

W międzyczasie Izaak, nie dotykając nigdy jej ciała, z wyjątkiem jej włosów, kiedy ją czesał, poprosił ją o rękę. Oczywiście zaręczynom towarzyszyła rodzinna pamiątka. Pierścionek z Gwiazdą Dawida.

Aliki płynęły łzy. Jej rodzice żyli, podczas gdy rodzice Izaaka zmarli w obozie koncentracyjnym. Ale i ona czuła się sierotą. Chciała mieć rodzinę.

„A mnie, kto mnie kocha” zapytała rodziców w liście, jaki wysłała im, by prosić o ich zgodę. Babcia odegrała decydującą rolę w jej wyrażeniu. „Moja ptaszyna”, powiedziała do jej rodziców, „jak bardzo jest do mnie podobna. Wyjdzie za mąż z miłości”. Po wielu godzinach namawiania babcia ich przekonała – podziwiali ją i szanowali jej zdanie, bali się tylko, by córka nie zaczęła swoich omdleń na obczyźnie.

Aliki przyjęła religię żydowską i nowe imię, Paloma – co znaczy gołąb. Z Izaakiem wzięli ślub kościelny – połączył ich rabin w Świętej Synagodze Ateńskiej, a na ślubie zebrała się cała rodzina, by mieć swój udział w ich szczęściu.

Zakochani pojechali w podróż poślubną do Salonik. Paloma była najlepiej ubraną kobietą na placu Arystotelesa – z jej kapeluszami i nylonowymi pończochami miała w sobie już ten powiew prawdziwej Francuzki.

Izaak był zachwycony Salonikami. Szczególne wrażenie zrobił na nim fakt, że większość kobiet, jeśli chodzi o ich kształty, była podobna do Palomy: apetyczne krągłości, soczyste i ponętne.

Ze swej radości robił dla niej wszystko, spełniał wszystkie jej zachcianki i Paloma czule nazywała go swoim pączusiem – od pączka.

Wracając do Marsylii – miejsca, które Paloma uważała już za swoje – przyszła jej do głowy pewna myśl: otworzyła małą kwiaciarnię obok salonu fryzjerskiego Izaaka – płaciła czynsz na początku co trzy miesiące, dokładał się i Izaak, którego interesy szły doskonale. Kwiaciarnia nazywała się „Córa wiatru” i specjalizowała się w niebieskich gardeniach.

Paloma zostawiała gardenie przez noc, by wchłonęły niebieski kolor i następnego dnia kwiaty były turkusowe. To była prawdziwa radość dla oczu. Cała Marsylia oszalała i szybko sława młodej Greczynki Palomy niosła się z ust do ust aż do Nicei.

Burmistrz Nicei zamówił od niej niebieskie gardenie, by ozdobić platformę na walkę kwiatów, jaka co roku w lipcu odbywała się w mieście. Paloma była niesamowicie podekscytowana. Ostatecznie platforma, którą udekorowała swoimi kwiatami była najbardziej kolorowa i najpiękniej pachniała. To było ogromne wyróżnienie dla Palomy. To było ogromne zmartwienie dla Izaaka.

Teraz to jego żona była bardziej znana.

„Musisz nauczyć się żyć z tym ciężarem” powiedziała mu, kiedy spacerowali wokół placu i kopnęła kamyk noskiem buta.

Izaak pochylił się, podniósł ten kamyk i włożył go do kieszeni. Przysiągł sobie, że już nigdy w życiu nie zaufa kobiecie.

I tak w ciszy i melancholii minęło kilka miesięcy. To, czego nie mógł strawić Izaak to fakt, że Palomy nie było od rana do wieczora w domu, bo zajmowała się pracą, a nie domem. Nie był już w centrum jej uwagi, nie był już jej pączusiem, i ona nie była już jego gołąbeczką.

Salon fryzjerski wegetował, Izaak wcale już tam nie zaglądał i w końcu był zmuszony go zamknąć. Wtedy uzależnił się od hazardu.

Kuzyn Palomy doniósł jej o tym na ucho i Paloma – śledząc Izaaka, potwierdziła doniesienia. Zrobiła wielkie zamieszanie w kawiarni. Krzyczała „nieudaczniku”, „ofermo”, ale nikt jej nie rozumiał, bo była wściekła, mówiła szybko i po grecku. Izaak patrzył na nią pogardliwie, nie ruszając się nawet z miejsca, a pozostali bywalcy gapili się na nią, przerywając partię – coś, co zdarzało się niezwykle rzadko.

Nagle Paloma przypomniała sobie swe omdlenia. Uniosła prawą rękę do czoła, udając, że mdleje i wtedy zebrali się wszyscy i wachlowali ją – nie z żalu, ale by doszła do siebie i kontynuowała widowisko. Widowisko jednak było skończone. Izaak szedł za nią z podkulonym ogonem aż do domu i tamtego wieczoru Paloma, po tym, jak ukryła swoją złotą biżuterię – między innymi i złotą Gwiazdę Dawida, którą jej podarował – przyrzekła, że już nigdy w życiu nie zaufa mężczyźnie.

„Rozstańcie się” – napisała jej z Grecji babcia Eftichija, kiedy tylko dostała list od wnuczki, w którym szczegółowo opisywała jej rozrzutne życie męża.

Rozwody były niezwykle rzadkie w tamtych czasach. Nie brakło szeptów znajomych za ich plecami i złośliwych, zjadliwych komentarzy – zwłaszcza na temat Palomy, która wraz z rozwodem stała się piękniejsza. Czuła się wolna i zdolna do wszystkiego.

W dziwny sposób i Izaak się uwolnił. Podjął pracę jako pomocnik u pewnego fryzjera i przypominał sobie powoli swe chwalebne czasy, kiedy był powszechnie znany jako pierwsze nożyczki Marsylii. Co jakiś czas wpadało jedno na drugiego w mieście, przystawali na chwilę, wymieniali pojedyncze „dzień dobry”, bez dalszych komentarzy – gorzkie lub nie – ale zazwyczaj bez żadnego zainteresowania na temat tego drugiego.

Trzy lata po rozwodzie zaczęła krążyć pewna plotka o Palomie. Mówiło się mianowicie, że przygarnęła do domu pewnego murzyna. Tego było już za wiele.

Interesy w sklepie Palomy szły coraz gorzej. Mężczyźni i kobiety przechodzili przed sklepem, spluwali i przeklinali. Aż Paloma była zmuszona go zamknąć. Znajomi i przyjaciele, wszyscy byli nastawieni przeciwko niej. Izaaka cieszyła ich opinia – „biedaczyna, wreszcie zrozumiał, to ona go zniszczyła, obca, zdrajczyni, o mało co by nas wszystkich wykiwała”, takie rzeczy wygadywali.

W zasadzie wygonili ją z Marsylii. Paloma pozbierała swe manatki i z pomocą kuzyna – przedstawiciela Citroena – płacząc wróciła do Grecji, prosto w ramiona babci Eftichiji. Przyrzekła – przed nią – że jej noga nigdy więcej nie postanie we Francji.

„No i kto mnie teraz kocha” pytała ją codziennie, a babcia obsypywała ją uściskami i pocałunkami.

Ale na wsi też nie czuła się komfortowo. Co jakiś czas powtarzała „We Francji robiliśmy to tak” albo rzucała jakimiś francuskimi słówkami i denerwowała koleżanki, które  gadały między sobą: „Nadchodzi Francuska, kryjcie swoich mężów”, bo przecież rozwódka, a więc jeszcze bardziej niebezpieczna.

Paloma była nieszczęśliwa. Babcia Eftichija wzięła sprawy w swoje ręce. Napisała list do swojego bratanka do Marsylii i nakazała mu powiadomić Izaaka o sytuacji Palomy. Jest sama, samiusieńka – kończył się list – jak ryba bez wody.

W międzyczasie Izaak ponownie stanął na nogach. Znów otworzył swój zakład i zyskał nową klientelę. Upinał kok za kokiem. Kuzyn poszedł do niego, „to i to napisała mi Eftichija”, powiedział – trochę podkolorował – „rozumiesz, Izaaku, czuję się temu winny, to ja was z sobą poznałem, zrób coś”. Przekonał go bez większego namawiania, by pojechał i ją odnalazł.

Pobrali się ponownie – niezwykłe wydarzenie w tamtym czasie – tym razem w Synagodze w Salonikach.

Pierwszej nocy po ślubie Paloma przyrzekła, że będzie pierwszej klasy panią domu i że już nigdy nie zajmie się interesami. Ze wszystkich przysięg, ta była jedyną, jakiej dotrzymała.

 

  1. Kol nidre(j), aram. Wszystkie ślubowania, modlitwa żydowska śpiewana w przededniu święta Jom Kipur, zawiera stwierdzenie, że wszystkie ślubowania i przysięgi, uczynione pod przymusem, zbyt pochopnie lub nieświadomie, niniejszym zostają unieważnione.
  2. 19 stycznia 1947 r. grecki statek Chimarra, płynący z Salonik do Pireusu w gęstej mgle uderzył o skały u wybrzeży Południowej Eubei i zatonął, wiadomo o 383 ofiarach. Statek przeszedł do historii jako „Grecki Tytanik”.

 

Tłum. Dorota Jędraś

Ze zbioru: Loukia Dervi, Αλλού, στο πουθενά, wydawnictwo „Melani”, Ateny 2015.

Leave a comment